Strona:Wacek i jego pies.djvu/160

Ta strona została przepisana.

Wacek pochwycił to, więc znowu przemówił poważnym, surowym głosem:
— Nie pozostawię pani samej, chyba że przy — jedzie do gajówki córka państwa i ja nie będę już potrzebny... Teraz, kiedy, jak umiem, pomagam pani i panu Piotrowi, nie mogę odejść dlatego tylko, że będzie mi lepiej!
Słowa chłopca padały twardo. Wszyscy zrozumieli, że on wie, czego chce.
— Ciężko ci z nami — rzucił gajowy marszcząc czoło — ani wypoczynku nie masz, ani zabawy... O, jest on bardzo obowiązkowy, proszę państwa! Nieraz się dziwiłem, skąd to wszystko u takiego chłopaczyny?!
Rozmowa się urwała.
Wszyscy patrzyli na Wacka, więc zmieszany chłopak mówić począł:
— Polubiłem panią Wandę i pana Piotra, bo nigdy nie tylko ostrego, ale nawet zimnego słowa od nich nie słyszałem, a przecież wiem, że niejedno zrobiłem nie tak, jak się należało. Nigdy nie dali oni mi poznać, że korzystałem z ich dobroci.
— Z jakiej dobroci?! — oburzył się gajowy. — Małoż to naharujesz się przez cały dzień? Czyż my tego nie widzimy?
Zosia przysunęła się bliżej Wacka i ujęła go za rękę.
Nie odzywała się jednak.
Czuła, że to, co mówią starsi, jest bardzo piękne i ważne, ale że Wacek powiedział najpiękniej.
— Hm... Hm... trudno! — mruknął w zakłopotaniu pan Karski. — Nic już na to nie poradzę...