Strona:Wacek i jego pies.djvu/162

Ta strona została przepisana.

wają. Mikuś — tylko uszy podniesie i stoi bez ruchu. Ale niech no mu powiem: „poszukaj mi piesku szaraka!“ W mig wytropi i tak się koło niego zawinie, że sam, bez mojej pomocy schwyta zająca. Teraz to, proszę pana, nie strzelam... Po co Niemcy mają wiedzieć, że mam strzelbę... Odbiorą mi ją! A cóż to za gajowy bez broni? Ludziom na pośmiewisko!
Dziedzic słuchał z zaciekawieniem.
Gajowy prawił dalej:
— Mikuś może schwytać sam każde zwierzę i ptaka porwać z zasadzki... I to, panie, wszakże młody pies, a co będzie, jak urośnie zupełnie?
Mikuś dawno już nasłuchiwał i zrozumiał, że o nim toczy się rozmowa.
Wreszcie podszedł do gajowego, zajrzał mu do oczu, jak gdyby chciał powiedzieć:
— Dobrze o mnie mówisz! Dziękuję! — i nagle merdając kitą i łasząc się zbliżył się do Wacka.
Jak zwykle oblizał mu ręce i podstawił łeb do pogłaskania.
To widząc mała Zosia podbiegła do niego z wyciągniętymi rączkami i objęła go za szyję.
Mikuś przysiadł, stuliwszy uszy i zmrużył ślepie.
Wacek się przeraził, ale nie zdążył powiedzieć ani słowa, kiedy Mikuś zaczął lizać dziewczynkę po rączkach i skakać dokoła niej z cienkim łagodnym skomleniem.
Chłopak odetchnął z ulgą.
Ku jego zdumieniu, pies w jednej chwili zaprzyjaźnił się z Zosią.