Strona:Wacek i jego pies.djvu/163

Ta strona została przepisana.

Niebawem jednak zmuszony był pośpieszyć jej z pomocą.
Mikuś bowiem skacząc koło dziewczynki, parę razy z taką siłą wywijał kitą, że omal nie upadła.
Nie przestraszyła się jednak bynajmniej i śmiała się wesoło uciekając od Mikusia lub goniąc rozbrykanego psa.
— Chodźmy na podwórze! — poradził Wacek obawiając się, że Mikuś przewróci stół i siedzących gości.
Gajowy stawiał właśnie na stół dużą miskę, z zsiadłym mlekiem z lodowni i krajał upieczony przez Wacka, smakowicie pachnący pszenny chleb.
Wacek tymczasem pokazywał Zosi konia, Łaciatą, kozę z krzywymi rogami i straszliwie grube, z trudem się poruszające wieprzaki.
Pies nie odstępował dziewczynki i zmuszał ją trzymać stale rączkę na swym grubym karku i łbie.
— Jeżeli chcesz, to ci coś pokażę! — powiedział Wacek do Zosi.
— Bardzo chcę — pokaż! — ucieszyła się.
Pobiegli ścieżką na polanę. Przed nimi w podskokach pędził Mikuś, oglądając się co chwila i piszcząc z wielkiej uciechy.
Wacek pokazał Zosi pastwisko, gdzie pasły się domowe zwierzęta gajowego, starą norę lisią i gniazdo czapli nad bagienkiem, opowiedziawszy o bitwie swego psa z lisem i o tym, jak czapla wyłapuje żaby, żmije, ślimaki i czarne, chyże kałużnice w ciemnej, pociągniętej zielonymi rzęsami wodzie błotka.