Strona:Wacek i jego pies.djvu/164

Ta strona została przepisana.

Zosia słuchała tego, jak najcudowniejszej bajki, oglądała ślady lisich kłów na szyi i pysku Mikusia i klasnęła w dłonie, kiedy nadleciała skądś czapla i usiadła na wysokiej gałęzi graba.
Ptak spokojnie patrzył na dzieci i psa.
Zapewne przyzwyczaił się już do ich widoku i wiedział, że żadnej krzywdy mu nie zrobią.
Czapla czekała więc cierpliwie aż odejdą, żeby opuścić się na bagno i poszukać żab i ślimaków.
Wacek doprowadził dziewczynkę na skraj boru, gdzie zwykle krzyżowały się tropy zajęcy i kuropatw.
— No, teraz będzie zabawa! — uśmiechnął się do Zosi. — Stój cichutko i patrz dobrze!
To powiedziawszy skinął na psa i razem z nim wszedł w gąszcz krzaków kaliny.
— Szukaj i napędzaj tam! — szepnął do Mikusia, klepiąc go po grzbiecie i ręką wskazując na Zosię.
Na ten rozkaz pies opuścił ogon i przysiadł na wszystkich czterech łapach. Z pyskiem przy ziemi, bez hałasu począł się prześlizgiwać przez sieć traw, badyli i cienkich pędów krzaków.
Wacek oczu nie spuszczał z Zosi i śmiał się w kułak.
W spojrzeniu i ruchach dziewczynki spostrzegł zaciekawienie, przestrach i zachwyt.
Domyślił się, co znaczą te nagłe zmiany na małej, drobnej twarzyczce Zosi.
Widziała ona teraz tyle nowych, nieznanych i porywających rzeczy. W krzakach śmignął szarak i zniknął w wysokiej trawie. Po chwili inny wy-