Strona:Wacek i jego pies.djvu/165

Ta strona została przepisana.

nurzył się z Łaszczy i usiadł na tylnych łapach przy pniu sosny.
Zosia widziała, jak nadstawił jedno ucho, drugim zaś obracał na wszystkie strony, łapiąc najlżejszy szmer w borze.
Siedział bokiem do dziewczynki, więc widziała tylko jedno, szeroko otwarte i zezujące oko.
Posłuchawszy kilka chwil opuścił się na ziemię i spokojnie już pokicował ku krzakom.
Spłoszona czymś gromadka szczygłów z furkotem skrzydeł i piskiem przefrunęła tak blisko od Zosi, że czuła nawet powiew ich skrzydełek.
Dziewczynka znieruchomiała, zobaczywszy sporą szarą kurkę. Ostrożnie wytknąwszy łepek z trawy pobiegła naprzód, zręcznie wymijając wszystkie przeszkody. Za nią jedna po drugiej biegły inne. Dreptały drobnymi kroczkami pochylone i przygarbione, niby małe kobietki, które niosą niewidzialne a ciężkie tłumoki.
Szły jedna za drugą.
Zosi się zdawało, że to płynie wąziutki, szary potoczek, lecz nagle drgnęła.
Całe stadko z łopotem skrzydeł i krzykiem, zerwało się i odleciało.
Z krzaków wynurzył się w tejże chwili Mikuś i stanął, patrząc w ślad za odlatującymi kuropatwami.
Powrócił natychmiast do krzaków, skąd wyskoczył spłoszony zając.
Przemknął przez całą polankę i usiadł tuż przed Zosią. Z przerażeniem przycisnął uszy do głowy,