Strona:Wacek i jego pies.djvu/166

Ta strona została przepisana.

wytrzeszczył ciemne ślepie i wpatrywał się w dziewczynkę.
Nagle stanął w słupek, podniósł uszy i zrobiwszy ogromny skok wpadł do gąszczu.
Zosia słyszała szelest i zgrzyt trawy i głuchy tupot łap mknącego szaraka.
Śmiała się wesoło do zbliżającego się do niej Wacka.
— Jakie śliczne kurki! Jakie zabawne zajączki! — wołała klaszcząc w dłonie i skacząc na jednej nóżce.
Podbiegł też Mikuś i łasił się do dzieci, lecz nagle nastawił uszy i przechylił głowę w bok.
— Acha — uśmiechnął się Wacek — Wołają na nas z gajówki.
— Nic nie słyszę — odparła dziewczynka.
— Ja też, ale za to Mikuś słyszy — objaśnił ją chłopak. — Niepokoją się tam o ciebie.
— I o ciebie też? — spytała.
— Nie! — potrząsnął głową Wacek. — Ja przecież ciągle jestem w puszczy...
Powracali do gajówki trzymając się za ręce.
Wacek narwał dla dziewczynki cały pęczek poziomek.
Dlaczego nie chcesz przyjechać do nas do Wyżyn? — spytała go nagle.
— Chcę, ale nie mogę... — szepnął:
Westchnął i dodał smutnym głosem:
— Pan Piotr ciągle teraz jest w rewirze. Kto będzie się opiekował jego żoną? Słyszę jak płacze nieraz i jęczy z bólu... Ona jest bardzo dobra dla mnie, dla Mikusia i dla wszystkich.