Strona:Wacek i jego pies.djvu/168

Ta strona została przepisana.

Wacek otrząsnął się i przetarł oczy. Przed nim stał wpatrzony w niego Mikuś.
Pan Piotr siedział na stopniu schodów i ćmił fajeczkę.
Jakiś dźwięk wdarł się raptem do słuchu chłopca. Szybko wszedł do pokoju, gdzie leżała pani Wanda.
Chora zacisnąwszy twarz w dłoniach płakała cicho.
Wacek pochylił się nad nią i szepnął:
— Nie trzeba płakać! Wszystko zostanie, jak było...
— Zawadzam teraz tobie w życiu i — wszystkim — wyjąkała z rozpaczą.
— Wacek czuł, że musi powiedzieć coś bardzo ważnego, lecz nie potrafił wyrazić tego słowami. Dotknął więc ustami zimnej dłoni chorej i surowym głosem powtórzył:
— Wszystko zostanie, jak było...
W okamgnieniu posłyszał Wacek znany mu tak dobrze radosny głos matuli. Dobiegł skądś z daleka i mówił:
— Dobrze zrobiłeś, syneczku! Jakaż jestem szczęśliwa!
Chłopak uśmiechnął się do pani Wandy, spojrzał na nią promiennymi oczyma i zawołał:
— Panie Piotrze! Proszę tu przyjść! Przeczytam na głos gazetę, którą nam pozostawił dziedzic!
Na ganku rozległy się ciężkie kroki gajowego.
Wchodził do domu.