Stał wśród krzaków wierzbowych nad zamarzniętą, rzeczką.
Nieraz biegał tam, żeby wyspać się spokojnie.
Dziś wyśledzili go w jego kryjówce chłopcy wiejscy.
Ciskali w niego kamykami, a dwóch starszych skoczyło ku niemu z widłami.
Kundel nie czekał aż go uderzą.
Podwinął ogon i popędził przed siebie.
Od czasu do czasu oglądał się, marszczył pysk i pokazywał białe, mocne kły.
Odbiegł daleko od krzaków nad rzeką.
Przez złamane ogrodzenie wpadł na cmentarz i ukrył się za pagórkiem wykopanego niedawno piasku.
Zwierzęta nie odróżniają snów od jawy.
Toteż kundelek nie mógł zrozumieć, jak się to stało, że nie jest już Warem, nie słyszy głosu matki i że nic wokół nie przypomina mu puszczy. Na szczęście dla niego natychmiast zapomniał o wszystkim.
Gdyby bowiem nie zapomniał, smuciłby się i, żałowałby czasów, kiedy jego pradziadkowie nie byli jeszcze oswojonymi psami, żyli na wolności — na stepach, w kniejach i na bagnach, jak żyją i teraz jeszcze dzikie, drapieżne wilki.
To co było niegdyś, strasznie dawno, odezwała się nagle w głowie i krwi pieska — przybłędy.
Odezwało się i zgasło.
Kundelek począł się rozglądać dokoła.
Na cmentarzu cicho było.
Strona:Wacek i jego pies.djvu/17
Ta strona została przepisana.