Strona:Wacek i jego pies.djvu/171

Ta strona została przepisana.

Aż do ziemi chyliły się krzaki podszycia leśnego. Łamały się i spadały suche badyle, wiotkie byliny i gałązki krzewów.
Szum drzew i zgiełk wzmagały się.
Z przeraźliwym krakaniem krążyły, wylatując wysoko, to opadając, wrony, porywane przez wicher.
Z piskiem kryły się w listowiu drobne, przerażone ptaszki; zięba jęczała coraz częściej i głośniej; przeleciały z głuchym dudnieniem dwa dzięcioły; rozkrzyczały się drozdy i wrzeszczeć poczęła sroka, szukając na brzozie schronienia.
Z głośnym furkotem skrzydeł usiadł na sęku sosnowym szary jarząbek. Wyciągnąwszy się na nim, znieruchomiał i stał się podobny do narośli na grubej gałęzi.
W wysokiej trawie i szerokich liściach łopuchów przekicał zając i gdzieś się zaczaił w pobliżu.
Z niewidzialnej w trawie norki wyśliznęła się czarna myszka leśna. Podniósłszy ostry pyszczek węszyła przez chwilę, a potem znikła jak cień.
Czatujący na muchy pająk-krzyżak, siedzący w środku szeroko rozpiętej sieci, jął nagle biegać w niej, snując nowe nici. Czuł nadciągającą burzę z wichrem i wzmacniał swoje legowisko.
Była to pewna oznaka i ostrzeżenie, że burza rychło już rozszaleje z całą siłą.
Wacek wiedział o tym, więc rozejrzawszy się dokoła, ukrył się z Mikusiem pod zwisającymi łapami świerka. Tworzyły niby strzechę nad ziemią, przysypaną grubą warstwą suchego igliwia.
Chłopak wyjrzał ze swej kryjówki, kiedy potężny poryw wiatru z trzaskiem złamał gruby konar sta-