Strona:Wacek i jego pies.djvu/174

Ta strona została przepisana.

tym bardziej, że piorun po raz drugi tak wstrząsnął puszczą, że aż ziemia zadygotała pod nogami Wacka.
Chłopak wyjrzał ze swego schroniska.
Piorun uderzył w stojący w pobliżu stary, suchy buk, którego nie zdążył jeszcze spiłować gajowy.
Zbutwiałe drzewo nie zapaliło się na szczęście. Pozostał po nim tylko strzaskany i rozszczepiony pień o sterczących drzazgach, rozrzucone dokoła odłamki konarów, szczapy i kilka gałęzi, uwikłanych w gąszczu koron stojących obok drzew.
Burza pędziła dalej.
Grzmoty ryczały już spoza rzeki, a nawet gdzieś na polach za granicą puszczy.
Z szelestem spadały duże krople ciepłego deszczu. Ani jedna wszakże nie przedostała się do schroniska pod świerkiem, nawet wtedy, gdy deszcz przeszedł w krótką a gwałtowną ulewę.
Wnet potem rozbłysło słońce.
Na liściach i trawie niby diamenty roziskrzyły się krople deszczu.
Trudno było uwierzyć, że spadł z nieba.
Było takie lazurowe i przezroczyste, że nikt nie dostrzegłby na nim ani szarej chmurki, ani srebrzystego obłoczka.
Nadleciał czerwonogłowy dzięcioł i zaczął kuć strzaskany pień buku.
Odezwały się drozdy i wrzasnęła sroka...
Od bagienka dobiegło kumkanie i skrzek żab.
Wacek dopiero wtedy przypomniał sobie, co miał do zrobienia w puszczy.
Wyszedł więc spod łap świerka i gwizdnął na psa.