Strona:Wacek i jego pies.djvu/177

Ta strona została przepisana.

Wacek skierował się ku brzozie.
Nie spostrzegł ukrytego w wysokiej trawie wystającego korzenia, więc potknął się i upadł na kolana.
W tej samej chwili z pobliskich haszczy wypadł dzik.
Był to odyniec.
Ciemnobrunatna szczecina sterczała mu na karku. Cienki ogon skręcał się i prostował, jak żmija. Z otwartego ryja wystawały białe, krzywe i długie kły.
Chrząkając gniewnie odyniec popędził w stronę Wacka, nie widząc zaczajonego z boku psa.
Ale widział go Mikuś i przy tym na miejscu przez siebie upatrzonym.
Skoczył ku dzikowi i o kilka kroków od niego zaszczekał.
Odyniec w okamgnieniu zawrócił ku niemu i opuściwszy potężny łeb ku ziemi, pomknął ku Mikusiowi, by rozpruć mu brzuch straszliwymi kłami.
Przestraszony Wacek w jednej chwili wdrapał się na grubą gałąź i spojrzał w dół.
Tam odbywała się gonitwa. Sprytny Mikuś mając przed sobą trochę wolnego miejsca, zmuszał odyńca ścigać siebie, obracać się w kółko na jednym miejscu i niespodziewanie zmieniał kierunek, odprowadzając go coraz dalej od brzozy z ukrytym na niej chłopcem.
Dzik wszakże zrozumiał wreszcie grę, prowadzoną przez psa.