toczy się do puszczy — poniszczy tu wszystko! Żadna burza, żaden pożar tyle szkód nie zdołałby wyrządzić... Pamiętam ja, co tamtej wojny działo się w puszczach Białowieskiej, Augustowskiej i Świsłockiej! Strach pomyśleć!
Westchnął ciężko i zapalił fajeczkę.
W borze paliło się kilka ognisk. Drwale piłowali i rąbali sosny. Chłopaki chodzili dookoła ognisk i kijami o szerokich końcach gasiły ogień. Czerwone jego wężyki chyżo biegły niepostrzeżone w trawie sunąc po smolnym igliwiu. Należało pilnie uważać, by nie zapaliły się kupy złożonego suchodrzewia i zrąbanych gałęzi sosen. Wybuchnąłby wonczas pożar leśny. Trudne bywa zwykle jego gaszenie, czasem nawet niemożliwe, a wtedy płomienie szerzą klęskę w puszczy aż zniszczą ją doszczętnie.
Wacek musiał już wracać do domu, niosąc naczynie od kolacji! gajowego i pustą torbę od chleba. Mikuś biegł przed nim oglądając się co chwila. Nagle zaskowytał cicho i skamieniał. Wacek wiedział, że w ten sposób pies zwracał na coś jego uwagę. Jął się więc rozglądać uważnie.
Przez listowie przedzierały się białe promienie księżyca w pełni i oświetlały niedużą polanę. Coś się poruszyło nagle koło kępy krzaków.
Wacek wytężył wzrok i zobaczył zwierzę, nie spotykane w czasie jego wędrówek po puszczy. Na razie wydało mu się, że była to Świnia. Nawet pochrząkiwało tak jak prosię. Przyjrzawszy się jednak dobrze, Wacek poznał borsuka. Niedawno oglądał go na obrazku, a gajowy pokazał mu starą torbę ze skóry tego zwierzęcia.
Strona:Wacek i jego pies.djvu/183
Ta strona została przepisana.