Strona:Wacek i jego pies.djvu/188

Ta strona została przepisana.

— Niech pan uczyni wszystko, możliwe, żeby polowanie dla panów generałów... się udało! — powiedział jakimś dziwnie zmienionym głosem inżynier.
Gajowy stał wyprostowany, a po ogorzałej twarzy jego błąkał się ledwie dostrzegalny uśmiech.
Opasły Niemiec zamieniwszy na uboczu kilka słów z Szumacherem, podszedł do pana Piotra i szarpiąc go za klapę kurtki coś wykrzykiwał długo i groźnie.
— Pan leśniczy obwodowy obarcza pana szczególną odpowiedzialnością za powodzenie polowania — przetłumaczył mu słowa Niemca inżynier i znowu spojrzał w oczy gajowemu.
— Rozkaz! — padła służbowa odpowiedź. Samochody odjechały. Gajówka opustoszała.
Pan Piotr długo siedział z łokciami opartymi o stół. Głowę zaciskał w dłoniach i myślał.
— Cóż zrobisz teraz biedaku? — szepnęła prze-rażona wszystkim pani Wanda.
Gajowy wstał i rozłożył szeroko ramiona.
— Ja im pokażę, co umie Piotr Rolski! Będą mieli polowanie ludziom na pośmiewisko!
— Co zamyślasz zrobić? — spytała żona.
— Powiem ci, ino wprzód dobrze sobie wszystko w głowie ułożę — odparł już spokojnie.
Zrzucił kurtkę i usiadł przy otwartym oknie, gdzie kwitły w doniczkach szkarłatne geranie i biało-liliowe fuksje.
Po chwili wyjrzał na podwórko i zawołał:
— Chodź-no, chłopaku, do mnie! Mam pilną sprawę! Potrzebna mi jest twoja pomoc...