Strona:Wacek i jego pies.djvu/189

Ta strona została przepisana.

Kiedy Wacek wbiegł do pokoju i usiadł na ławie przy gajowym, pan Piotr powiedział poważnym głosem:
— Słuchaj z całą uwagą i wszystko zapamiętaj, jak każde słowo w pacierzu.
Wacek w milczeniu skinął głową.
Mikuś leżał przy progu i drzemał.
Parę razy nawet chrapnął głośno. Nie trwało to jednak długo, bo wkrótce wyciągnął przednie łapy, podniósł głowę i słuchał.
Posłyszał swoją nazwę wśród innych nieznanych mu słów i stał się nagle czujny i uważny.
Gajowy tymczasem pouczał Wacka, w jaki sposób ma on wyprowadzić z rewiru łosie za rzekę do sąsiedniego lasu i baczyć, by nie powróciły aż po skończonym polowaniu.
— Z dzikami nie będziesz miał kłopotu — objaśniał dalej. — Skoro tylko zruszysz ich z bajorzyska, idź za nimi z Mikusiem do rewiru pana Szańca. Pozostaw je w buczynie. Nie ruszą się stamtąd, bo będą tani żerowały w orzeszkach bukowych... Tam znajdziemy je potem i przegonimy do siebie, na dawne miejsce. Ale te łosie leżą mi najbardziej na sercu, gdyż myślę, że o nie właśnie przede wszystkim chodzi temu opasłemu Niemcowi.
— Mamy jeszcze jelenie koło leszczynowego zagajnika — wtrącił Wacek.
Gajowy machnął ręką beznadziejnie.
— Na to już nie poradzę! Przepadnie rudel. Musimy odżałować jelenie...
Wacek pokiwał smutnie głową.
Nagle odezwała się pani Wanda: