Strona:Wacek i jego pies.djvu/191

Ta strona została przepisana.

Pan Piotr nie wiedział, jak w tym wypadku poradzić sobie.
Sprawę rozstrzygnął Wacek.
— Polecę — powiedział — do Rogaczewa i będę prosił dziedzica, żeby przysłał do gajówki jakąś kobietę do opieki nad panią Wandą. Na pewno — nie odmówi.
Wacek poszedł do dworu.
Pani Karska z Zosią odjechały już do domu, ale pan Karski i jego żona bardzo chętnie spełnili prośbę chłopca i przyrzekli przysłać na jutro, wczesnym rankiem, niańkę młodszych dzieci.
Uszczęśliwiony Wacek, poprzedzany przez szczekającego wesoło Mikusia, czym prędzej popędził z powrotem.
Nad łąką krążyła para boćków.
Ryczały powracające do obory w Rogaczewie biało-czarne, łaciate, stateczne krowy.
Pastuszek ochoczo palił z bata.
Ujadał jakiś śmieszny, kosmaty, biały kundelek.
Wrzeszczały dwie sroki, siadając i zrywając się co chwila z żerdzi ogrodzenia przy drodze.
Jakaś młoda dziewczyna zdobiła chabrami i rumiankiem figurę Matki Bożej w kapliczce pod dębem.
Od puszczy napływały zapachy żywicy, grzybów i jakichś ziół.
Na niebie nie było ani obłoczka.
Ale w duszy Wacka zbierała się chmurka. Gnębiła go obawa i troska o to, co miało nadejść.