czołgało się w zaroślach z łbem zwróconym ku nagonce i sunęło wzdłuż brzegu. W pewnym miejscu z wiklin wypadły dwa zające. Spłoszyły skradającego się lisa. Począł uciekać, za nim zaś, czymś również przerażone, popędziły szaraki.
Wacek cicho się śmiał.
— Dziw! — szepnął. — Zające gonią lisa! To ci dopiero zabawa!
W innym miejscu na brzeg wyszła sarna. Stała długo i słuchała poruszając długimi uszami, aż ruszyła dalej i nabierając coraz większego rozpędu, popędziła w stronę bajorzyska z dzikami. Tam też kierowały swój bieg lis i zające.
Wacek cieszył się.
Myślał, że przez bagno i topielisko nagonka przebrnąć nie zdoła, więc zwierzęta, które tam się ukryją, będą tego dnia w bezpieczeństwie. W innym czasie zaniepokoiły by one niezawodnie dziki w ich niedostępnym legowisku śród bajorów, lecz dziś Wacek wiedział, że odyniec ze swoją rodzinką został przez Mikusia wyparty na przeciwległy brzeg rzeki i teraz spokojnie chrząkając, żerował pod bukami. Dziki tak się najadły orzeszków, że nie miały ani chęci, ani sił, aby powrócić na swoje bagno w rewirze Rolskiego.
Myśli te przerwały nagle nowe spostrzeżenia.
Krzaki po drugiej stronie rzeki zachwiały się lekko, a z nich, jeden po drugim wyszły trzy wilki. Stanąwszy przy krzakach słuchały bez ruchu. Po długiej chwili namysłu pobiegły w kierunku bagna
Strona:Wacek i jego pies.djvu/194
Ta strona została przepisana.