Strona:Wacek i jego pies.djvu/200

Ta strona została przepisana.

Krzycząc i wymachując strzelbą Wacek zmusił drapieżne zwierzęta do ukrycia się w krzakach.
Chłopak ukląkł przy leżącym kłusowniku.
Nieznajomy miał na sobie szeroką, zielonkawą bluzę w jaśniejsze i ciemniejsze plamy brunatne, ale przez wyrwane kawałki tkaniny wyglądał, również poszarpany przez wilki, mundur żandarma niemieckiego.
Leżąca na ziemi wojskowa furażerka wszystko wyjaśniła Wackowi.
Żeby uniknąć kary, Luśwa wziął sobie za wspólnika żandarma.
Niemiec leżał bez ruchu. Był cały poszarpany straszliwie i beznadziejnie. Pławił się w kałuży własnej krwi.
Kiedy Mikuś z podwiniętym ogonem i ponuro błyszczącymi ślepiami zbliżył się do niego, przysiadł nagle w strachu, chrapliwie wciągnął powietrze i odszedł oglądając się bojaźliwie.
Wacek zrozumiał, że psa przeraziła śmierć.
Rzeczywiście, pogryziony żandarm nie żył już.
Ciało jego płaszczyło się coraz bardziej, jak gdyby wciskało się w ziemię, by się w niej ukryć na zawsze. Na spoconym, bladym i zimnym czole poszarpanego człowieka usiadł żółty, gryzący bąk. Dotknąwszy skóry żądłem, zerwał się natychmiast i niby przerażony odleciał. Był to najlepszy dowód, że nieszczęśliwy kłusownik zakończył życie.
Wacek powrócił do Luśwy. Ułożywszy go wygodniej, skoczył do rzeki po wodę, obmył ranę na szyi i zalepił żywicą. Krew jednak nie przestawała się sączyć. Luśwa słabnął z każdą chwilą aż poczęły