Strona:Wacek i jego pies.djvu/204

Ta strona została przepisana.

i rabunek, dokonane na matce-ojczyźnie. Mała krzywda czy wielka, drobny rabunek, czy znaczny — w oczach Boga mają jedną wagę i jednakowo mają być pokarane w Jego wyroku.
Czyż on, mały, bezbronny chłopiec-sierota, mógłby coś zmienić, skoro wyrok zapadł już nieodwołalnie?
— Biednyż ten Szumacher — zdrajca i ci Flemmingowie, co poranili panią Karską z małą córeczką i zabrali im różne rzeczy! Zapewne straszny oczekuje ich los — pomyślał Wacek i pożałował mimo woli i Szumachera, który dybał na gajowego, i młodych bandytów, choć ich nigdy na oczy nie widział i niedawno jeszcze życzył im jak najgorzej.
— Boże, naucz ich, by nie szkodzili Polsce i narodowi! — szepnął z westchnieniem Wacek i wzrok ku niebu skierował.
Zobaczył kołujące wysoko nad puszczą jastrzębie i dwa orły, które miały swoje gniazdo na grabie, koło bagna dzików.
Krążyły wpatrzone w gąszcz leśny i kwiliły jękliwie.
Wacek domyślił się, że drapieżne ptaki wypatrują postrzelone zające i kuropatwy, zaczajone po krzakach i zarośniętych kotlinkach, gdzie poranione cierpiały samotnie i konały w milczeniu.
Przyglądając się orłom i jastrzębiom, Wacek nie przestawał myśleć. To, co czuł, i do czego dochodził własnym rozumem, niepokoiło go, lecz i jednocześnie przejmowało niepojętą troską.
Myślał więc, że jeżeli złym czynem jest zabicie sarny, to ileż gorszym, wprost strasznym grze-