Strona:Wacek i jego pies.djvu/205

Ta strona została przepisana.

chem staje się krzywda wyrządzona człowiekowi, a jeszcze cięższym — zamordowanie człowieka.
Gdy sarna przestaje żyć. — nic po sobie nie zostawia i nikt nie odczuwa jej braku, chyba że karmiła małe koźlęta swoje. Tymczasem śmierć człowieka, to zupełnie coś innego! Kiedy żył mój ojciec, zbudował on duży, jasny dom, nowy spichrz murowany, kryty blachą, przestronną oborę, gdzie rynsztokiem płynęła czysta woda z pompy przy studni; ojciec pozostawił w sadzie dwieście drzewek owocowych, małą, całą oszkloną cieplarnię, gdzie dojrzewały wczesne jarzyny i truskawki, które brali kupcy z Poznania i drogo za nie płacili. Z tych to zarobków ojciec dokupił dwadzieścia morgów dobrej ziemi i osuszył bezużyteczne błotko, gdzie tak bogato potem rodziły buraki!...
Wacek westchnął, przypominając sobie spokojną, poważną twarz ojca i jego szare, przenikliwe oczy. Stał przed nim jak na jawie, wonczas, kiedy wojewoda przyjechał do ich wioski i dziękował panu Wężykowi, ojcu chłopaka, za założenie czytelni w gminie.
— Tyle dobrych rzeczy pozostało po tatusiu moim — myślał z dumą Wacek. Nic to, że matula i ja nie mieliśmy z tego korzyści, bo wróg wyparł nas z domu i zabrał wszystko, ale dobre i mądre dzieło zostało na pożytek innych ludzi i żyje, jest niby cząstką tatusia, który obmyślił to wszystko i zrobił! Człowiek jak gdyby nie umiera i choć go nie widać, żyje w swoich dziełach...
Wackowi na tę myśl aż oczy błysnęły.