Strona:Wacek i jego pies.djvu/206

Ta strona została przepisana.

Pragnął w tej chwili zrobić coś tak pięknego i wielkiego, co nie przepadłoby nigdy.
— Tatuś i matula pozostawili jeszcze mnie na ziemi... To, o czym marzę i myślę nieraz, słyszałem przecież. od nich, są to więc ich myśli, zamiary i marzenia, w których rodzice moi żyją ukryci we mnie. Ja przecież powrócę do naszej wsi, wejdę do naszego nowego domu, będę miał oborę, spichrz, sad owocowy, cieplarnię, gdzie tak cudnie pachnie tłusta, wilgotna i rozgrzana w słońcu ziemia, będę orał swoją ziemię, zbierał pszenicę i żyto i kopał buraki cukrowe i kartofle — duże i czerwone. Będę kupował nowe książki do czytelni i...
Marzenia Wacka urwały się naglę, gdyż nie wiedział na razie, co jeszcze będzie robił, kiedy posiądzie swoje pole i dom, a co musiałoby być wspaniałe, pożyteczne dla ludzi i nigdy nie umierające.
Myśl jednak pracowała dalej.
Wacek przypomniał sobie, że obok zagrody Siwików Niemcy rozstrzelali sąsiada, kulawego Sabata, i zastrzelili syna jego, dziesięcioletniego Romka, kiedy chłopak uciekał ulicą.
— To wielki grzech i zbrodnia! — z przerażeniem i gniewem myślał Wacek. Zabito Romka... Kto wie, być może, wyrósłby na bohatera, jak Kościuszko i Bartek Głowacki, co to chłopów z kosami do ataku na armaty prowadził albo stałby się czczonym przez naród poetą, jak Mickiewicz, czy wielkim uczonym, sławnym lekarzem, czy wynalazcą? Nie ma cięższego grzechu, jak zabić człowieka, bo w nim przecież, jak mówił w tę niedzielę proboszcz w ka-