Strona:Wacek i jego pies.djvu/207

Ta strona została przepisana.

zaniu, mieści się cząstka Boga i dlatego właśnie nie wolno obrażać, gnębić, poniżać człowieka i pozbawiać życia...
Cieszyłby się zapewne ksiądz-wikary, gdyby dowiedział się o takich myślach chłopaka-sieroty, ucieszyliby się też inni ludzie, lecz w tym czasie nikogo przy nim nie było.
W krzakach leżały rozszarpane przez wilki i Mikusia zwłoki kłusowników; z puszczy dobiegały echa strzałów i pokrzykiwania naganiaczy; krakały nadlatujące wrony, zwabione kwileniem jastrzębi i orłów; w krzakach odzywały się trwożnie, wystraszone hukiem strzelb ptaszki. Koło cypla piaszczystego pluskała na zakręcie rzeka.
Wacek czuł w sercu jakiś żal.
Długo nie mógł wytłumaczyć sobie, ale w końcu ze smutkiem przekonał się, że ma żal do Mikusia.
Przecież on to zagryzł człowieka i pozbawił go życia!
— Nieszczęście chciało, żeby jego pies spotkał i pobratał się z wilkami! One to przebudziły w nim drapieżne myśli i uczyniły go dzikim, jak same!
Chciałby zawołać na Mikusia i przemówić do niego, ale pies popędził gdzieś z wilkami.
Wacek posmutniał ostatecznie. Zbierało mu się nawet na płacz, lecz w tej właśnie chwili posłyszał cichy plusk wody.
Obejrzał się.
Przez rzekę szło stadko jeleni. Przodem brnęły trzy stare łanie, a za nimi — młody jelonek o spiczastych badylach cienkich rożków i pięć małych