Strona:Wacek i jego pies.djvu/21

Ta strona została przepisana.

Krzyczeli:
— Gdzieś ty zdybał tego złodziejaszka? Dziś u Bartłomiejowej kurę skradł... Dawaj go tu!
— Nie dam! — odparł Wacek. — On nie winien! Nikt go nie karmi, to i kradnie z głodu. Zobaczycie, że teraz, kiedy jest ze mną, nie będzie nikomu szkodził.
Chłopcy jednak nie chcieli słuchać Wacka.
Kostek porwał opartą o płot kłonicę, Maciek schwycił tęgi drąg.
Biegli już ku Wackowi, lecz ani on, ani Mikuś nie czekali już.
Wacek skoczył naprzód i zręcznie podstawił Kostkowi nogę. Chłopiec z krzykiem rozciągnął się jak długi i natychmiast wypuścił z rąk kłonicę.
Wacek podniósł ją.
Kundelek, widząc zaczynającą się bójkę, warcząc popędził ku Maćkowi.
Pokazywał kły i błyskał ślepiami. Widok jego przeraził Maćka. Chłopiec darł się na całą wieś i uciekał.
Mikuś w dwa skoki dogonił go i jednym szarpnięciem oberwał mu połę z kożuszka.
Wrzaski obu chłopców zwabiły innych. Zewsząd zbiegło się ciekawe bractwo, by zobaczyć, co się dzieje przed nowym domem sołtysa.
Nad leżącym Kostkiem stał Wacek z kłonicą i przemawiał do niego poważnie:
— Co wam złego wyrządził Mikuś? Kiedy wam lis, tchórz czy kuna zabierają kury i kaczki, przywiązujecie na noc przy kurnikach Mikusia. Macie wtedy spokój czy nie macie? No — macie? Kiedy