Strona:Wacek i jego pies.djvu/210

Ta strona została przepisana.

na nędzę i poniewierkę, przed Wackiem odżyły wspomnienia o zamordowaniu ojca, o tułaczce i głodowaniu jego samego i matuli, o zniszczeniu wsi, gdzie znaleźli wreszcie przytułek, o śmierci Macieja Siwika — byłego żołnierza, Sabata i Romka, o wywiezieniu na roboty do Niemiec Ceśki i innych dziewcząt.
— Karani jesteśmy codziennie za to tylko, że jesteśmy Polakami i że nie pogodzimy się nigdy z przemocą, gwałtem i niewolą! — dorzucił cichym głosem inżynier i tym ostatecznie wszystko Wackowi wyjaśnił.
Chłopak zamyślił się. Po chwili, spoglądając na leśniczego i gajowego szepnął:
— Trzeba tak zrobić, żeby zwłok kłusowników nikt nie znalazł...
— Tak byłoby najlepiej — zgodził się inżynier. — Ale kto to zrobi?
— Ja nie mogę, bo ten zdrajca Szumacher będzie mi dybał po piętach, żeby się do czegokolwiek przyczepić i donieść żandarmom — cichym głosem tłumaczył się pan Piotr.
— I ja tak myślę! — kiwnął głową leśniczy. — Niemcy będą nas śledzić i szpiegować na wszystkie sposoby. Trzeba teraz ciągle być na baczności...
— Ja to zrobię! — odezwał się Wacek. — Ziemia tam miękka, to z łatwością zakopię poszarpanych...
— Można spróbować — szepnął gajowy. — Poczekajmy jednak do jutra.
Zobaczymy przedtem, co obmyślił Szumacher... i co się dziać będzie w rewirze... Wyrąb działki skończyłem, więc jutro pójdę na zwykły obchód...