Strona:Wacek i jego pies.djvu/212

Ta strona została przepisana.

— I jelenie wyszły z miotu... — wtrącił Wacek.
— Miałemże ja strach co do tych jeleni! — zawołał, wstając wzruszony pan Piotr. — Bo to tak było! Nagonka już — już miała się zamknąć wokoło grabowych haszczy, aż tu nie wypadnie z nich czterech wilków ze skowytem i warczeniem. Niemcy w popłochu rozbiegli się. Przez lukę w miocie rwą wilki, a za nimi tuż — tuż cały rudel jeleni... I tyle ich widziano! Pozostała tylko jedna łania... no, i musiała paść...
— W rewirze chodzą tylko trzy wilki — zauważył Wacek.
Na własne oczy widziałem cztery sztuki! — za-przeczył gajowy.
— E-e, czwarty to był mój Mikuś — powiedział chłopak. — On to w ostatniej chwili wyprowadził z rewiru jelenie!
— A to dopiero wypadek, który warto opisać! — zawołał leśniczy. — Widzę, że twój Mikuś dowodzi teraz zgrają wilczą!
— Być może... — szepnął Wacek.
Inżynier wstał i zaczął się żegnać.
Gajowy z Wackiem odprowadzili go do bramy.
Po odjeździe leśniczego Wacek poszedł do obory i stajni, żeby dorzucić paszy do żłobów, a kiedy powrócił do domu i zobaczył pana Piotra — w wyglądzie jego zaniepokoiło coś chłopaka.
Rolski, nie zrzuciwszy urzędowego uniformu, siedział w milczeniu przy stole. Głowę miał wspartą na rękach.
Patrzał nieruchomym wzrokiem w okno.