Strona:Wacek i jego pies.djvu/213

Ta strona została przepisana.

Raptownie zerwał się z krzesła i szybko chodząc po izbie rzucał słowo po słowie:
— Jak można to przeżyć?! Darować taką straszną krzywdę? Ulec?
— Piotrze, Piotrze, uspokój się! Cóż możesz zrobić przeciwko całej nawale wrogów? — mówiła pani Wanda, ocierając łzy z oczu.
— Leśniczy-Niemiec zwymyślał mnie od ostatnich za łosie i dziki, a potem uderzył mnie po twarzy! — prawie krzyknął pan Piotr. — Gdyby nie zatrzymał mnie nasz inżynier, zabiłbym chyba tego wieprza opasłego...
— Niemcy mordują kobiety nawet i dzieci, więc czegóż się masz po nich spodziewać, Piotrze? — przemawiała do męża pani Wanda.
— A potem uderzył mnie raz jeszcze — wykrzyknął znowu Rolski.
— Jeszcze raz... — powtórzyła cicho kobieta.
— Tak... kiedy wybiegła z miotu łania, starałem się powstrzymać Niemców od strzałów. Żaden przecież szanujący się myśliwy nie pozwoli sobie na zabicie łani!
— I cóż na to generałowie? — spytał szeptem Wacek.
— Poczęli pytać mnie, dlaczego nie mają strzelać! Objaśniłem ich, że u nas, w Polsce, nie wolno zabijać łań, saren, kur głuszców i cietrzewi, żeby ilość zwierzyny w puszczy stale się zwiększała.
Gajowy w zdenerwowaniu przeszedł się po izbie, i usiadł na ławie przy drzwiach.
— Wtedy przyskoczył do mnie leśniczy Niemiec i zaczął krzyczeć: „A tobie co do tego?“ Tak tłu-