Strona:Wacek i jego pies.djvu/215

Ta strona została przepisana.

Wzruszony Wacek wybiegł na ganek i usiadł na stopniu.
Miał burzę w sercu i głowie. Myśli jego kotłowały się i ścigały jedna drugą. Niewesołe jednak były myśli Wacka. Zrozumiał teraz, że ludzie nie są dla siebie braćmi. Taką moc nieszczęść i cierpień zrzucają na głowy słabszych i bezbronnych, że Chrystus, który kazał człowiekowi miłować wszystkich ludzi, płacze zapewne krwawo, widząc, co się dzieje na ziemi. Wacek przeraził się, pomyślawszy, że ludzie nie są wcale chrześcijanami, a Chrystus daleki jest dla nich i obcy. Gdyby znowu przyszedł teraz na ziemię, schwyciliby go na pewno, umęczyli i ukrzyżowali raz jeszcze. Uznaliby go za niebezpiecznego dla siebie człowieka, gdyż mówił o pokoju, ciszy i miłości, ludzie zaś marzą o wojnie, zgiełku i zbrodni. Sprawiedliwość, do której nawoływał Syn Boży, była dla nich niczym, gdyż sprawiedliwością nazywali wszystko to, co pozwalało im bezkarnie, szybko i dokładnie zabijać ludzi, niszczyć narody, burzyć spokojne państwa, oszukiwać, okradać i gnębić krzywdą, obelgą i poniżeniem.
Myśli mknęły dalej, a stawały się coraz bardziej ponure i trwożne.
Wydało się Wackowi, że stłoczyły się one w prze-ogromną, czarną chmurę, okryły całe niebo aż na — sunęły się na złote oblicze słońca i zgasiły je. Wszystko dokoła ściemniało i utonęło w czarnym mroku.. Przez tę czarność nie przebijał się żaden promyk światła. Wraz ze słońcem zgasła radość w sercu Wacka. Siedział milczący, nieruchomy, ze