Strona:Wacek i jego pies.djvu/218

Ta strona została przepisana.
Rozdział trzydziesty siódmy
STRASZNY DZIEŃ


Wacek źle spał tej nocy i usnął dopiero nad ranem. Kiedy zerwał się z tapczanu, słońce stało już wysoko. Rolskiego i Mikusia nie było już w gajówce.
Pani Wanda smutnie kiwając głową powiedziała:
— Jestem bardzo niespokojna o męża.,. Zamierzał on rozmówić się z tobą, lecz nie chciał budzić ciebie przed świtem... Polecił mnie prosić ciebie... żebyś cokolwiek z nim by się stało... nie opuścił mnie samej... aż przyjedzie nasza córka... I jeszcze o coś prosił ciebie Piotr...
Wacek, któremu serce kołatało w piersi i mimo woli zbierało się na płacz, słuchał uważnie.
— Pamiętasz tę dziuplastą brzozę na polanie; gdzie pasie się nasz koń i krowa?
Wacek przytaknął ruchem głowy.
Pani Wanda zniżając głos jak gdyby w obawie, że ktoś podsłuchać ją może, mówiła dalej:
— Czasy nastały niepewne... Nigdy nie wiemy, co nas czeka jutro, a nawet za godzinę... więc Piotr złożył tam nasze oszczędności, które uciułał ciężką, nieprzerwaną pracą, tuzin srebrnych łyżeczek do herbaty, zegarek, podarowany mu przez kolegów gajowych, moją złotą bransoletkę i nasze obrączki ślubne. Niech to ma nasza córka, kiedy nas już nie będzie...
— Pani... proszę tak nie mówić! — wybuchnął prawie już płacząc, Wacek.