Pani Wanda nie odpowiadając na to, ciągnęła dalej:
— Masz dać mi słowo uczciwego człowieka, że gdyby nas tu już nie było, pozostaniesz w domu aż do chwili, kiedy ktoś inny prawnie obejmie gajówkę... Wtedy wydostaniesz wszystko z kryjówki w brzozie i oddasz naszej Kazi...
— Nie wiem przecież, gdzie mieszka... — szepnął chłopak.
— Mieszkała pod Toruniem, w Nieszawie... ale będziesz ją szukał... Poradź się z wikarym i dziedzicem z Rogaczewa — oni ci pomogą... Czy zgadzasz się, Wacusiu, uczynić to wszystko dla nas?
Wacek stanął przed chorą kobietą.
Patrzała na niego proszącym, łzawym wzrokiem, nie wiedząc jeszcze, co odpowie chłopak.
— Daję słowo uczciwego człowieka, że tak zrobię! — powiedział twardym, poważnym głosem.
Pani Wanda przeżegnała Wacka i ucałowała go w głowę, ze wzruszenia nie mogąc słowa przemówić.
Przejęty również Wacek szybkim krokiem wyszedł z izby.
Musiał się uspokoić i zebrać z myślami.
Słowa pani Wandy wzbudziły w nim niepokój, szybko przechodzący w strach o życie tych uczciwych, łagodnych i bezbronnych ludzi, których polubił serdecznie, a teraz żałował ich i przeżywał ciężkie chwile obawy o nich.
Wacek coś robił na podwórku, kiedy zupełnie niespodziewanie wpadł zdyszany, blady jak papier, pan Piotr.
Od bramy już wołał zdławionym głosem:
Strona:Wacek i jego pies.djvu/219
Ta strona została przepisana.