Strona:Wacek i jego pies.djvu/22

Ta strona została przepisana.

cyganie wałęsają się po drogach i tabor zakładają w lesie, kogo biorą do pomocy pastuszkowie? Mikusia! Kundelek strzeże wasze kury, kaczki, konie, krowy i owce i pracuje dla was... A za to, co on ma od was? Nic! Który z gospodarzy nakarmił kiedykolwiek tego biednego szczeniaka? Tylko słuchać — Mikuś-łobuz, Mikuś-złodziejaszek! Bij kundla! Huzia na niego! Jeżeli uda mu się zdybać coś w polu czy lesie, to nigdy nie ukradnie. Ale co ma robić kundel kiedy jest głodny? Nie jest przecież człowiekiem i nie wie, że brać cudze to grzech, a więc bierze, żeby nie zmarnieć z głodu. Tymczasem wy tu wszyscy wnet w krzyk: „Mikuś — złodziej, bij go!“
Kostek nic nie mówiąc zerwał się nagle. Wyszarpnął kłonicę z rąk pouczającego go Wacka i uderzył go.
Po chwili jednak kłonica leżała już na ziemi.
Kostek z wrzaskiem uciekał do zagrody. Nikt nie spostrzegł, jak skradł się do niego Mikuś i wszczepił mu się kłami w nogawicę porciąt.
Kostek darł się w niebogłosy.
— Oj rety, nogę mi odgryzie!
Biegł ku domowi, wlokąc za sobą kundelka, uczepionego w jego ubranie.
Na krzyki chłopca wypadła z domu Sołtysowa.
Zobaczywszy co się święci, zawołała:
— Ano, chłopaki, odpędźcież tę podłą sobakę!
Gromadka przyglądających się chłopców nie ruszyła jednak z miejsca.