Strona:Wacek i jego pies.djvu/222

Ta strona została przepisana.

się po cienkich pędach aż ogarniał wreszcie resztę gałązek i liść każdy.
Zamknięte w ognistym kole zwierzęta, próżno szukały bezpiecznego przejścia. Nie ośmielały się przebić ściany ognia lub przekroczyć pasma palącej się trawy, na coraz to węższym miejscu stłaczały się w bezładzie miotając się ciżbą i jedno po drugim ginęły, potratowane lub oślepione i poparzone smagającym płomieniem.
Ginęły w milczeniu i tylko lis skowytał rozpaczliwie, szamocąc się w krzakach, na których gałęzie kurzyć się już zaczynały. Droga do bajorów, gdzie zwykle stały łosie, była już odcięta. Wacek nie wiedział, co się stało ze zwierzętami.
Obiegłszy szybko połać ogarniętą pożarem, chłopak przekonał się, że nie było tam gajowego i Mikusia. Nie rozumiał, jak się to stać mogło i gdzie ma szukać pana Piotra. Zaczął więc wołać na niego. Gwizdał na psa...
Odpowiadał mu tylko zgiełk i huk pożaru leśnego.
Wkrótce zaczęli przybywać ludzie z pomocą. Nadjechały oba tabory straży ogniowej.
Pod kierownictwem inżyniera rąbano drzewa, żeby ogień nie mógł wierzchołkami ich przerzucać się w głąb puszczy; kopano rowy; ścinano krzaki i wodą gaszono palącą się trawę i igliwie, okrywające ziemię.
Dziwił się Wacek, że nikt z Niemców nie pośpieszył na pożar.
Chłopak oglądał się ciągle, szukając gajowego czy Mikusia, lecz nigdzie ich nie spostrzegał.