Strona:Wacek i jego pies.djvu/225

Ta strona została przepisana.

— Gajowy Rolski nie żyje — powiedział inżynier. Muszę wezwać policję... Ruszajmy!
— Muszę zabrać psa... Nie mogę pozostawić tu Mikusia — odpowiedział Wacek i pochylił się nad ciężko dyszącym psem.
We dwóch podnieśli go i już ruszyli ku linijce, gdy nagle inżynier zatrzymał się i szepnął:
— Patrz! Tam koło tej małej brzózki...
Wacek przyjrzał się i zobaczył dwa skrawki zielonej tkaniny.
— To z munduru jakiegoś Niemca — szeptem objaśnił inżynier. — Zapewne Rolski walczył z Niemcem — mordercą...
Wacek jednak przypomniał sobie w tej chwili napad Mikusia na Luśwę — kłusownika i szmaty z jego ubrania, rozrzucone na ziemi.
— To Mikuś bronił pana Piotra... — powiedział.
— Możliwie, bo przecież i pies dostał kulę — zgodził się inżynier.
Dostawszy się wreszcie do domu, Wacek ułożył Mikusia w stajni, obmył mu ranę i postawił przy nim miskę z wodą.
Pies jęczał głośno i oddychał chrapliwie. Wacek długo się namyślał, jak ma teraz postąpić. Postanowił nie mówić tymczasem pani Wandzie o nieszczęściu, które na nich spadło.
Unikał jej wzroku, gdy opowiedział o pożarze w puszczy, gdzie się poparzył Mikuś, i wspomniał, że pan Piotr wraz z inżynierem pojechali do biura.
— Muszą złożyć raport do dyrekcji lasów państwowych, spisać protokoły i telefonować do War-