Strona:Wacek i jego pies.djvu/226

Ta strona została przepisana.

szawy — zakończył swoje opowiadanie Wacek i zaczął się krzątać po mieszkaniu.
Pani Wanda była tak osłabiona i cierpiąca, że nie mogła nic zrobić, więc Wacek musiał przyrządzić śniadanie i obiad.
Pracując, chwilami opuszczał ręce i zaciskał szczęki, żeby nie wybuchnąć płaczem.
Widział przed sobą leżącego z rozkrzyżowanymi ramionami Rolskiego w krzakach, a na jego bladym czole występowała czarna plamka rany.
— Niemcy zabili dobrego, cichego pana Piotra! Kto z nich? Czy ten gruby leśniczy obwodowy, który uderzył go po twarzy? Czy Szumacher — zdrajca i kłusownik? — mknęły myśli w głowie chłopaka.
Resztę dnia spędził z panią Wandą. Czytał jej ciekawą książkę o zwierzętach, rozmawiał o tym i owym, starając się rozerwać ją i uspokoić.
Czasami tylko zaglądał do Mikusia.
Obmywał mu ranę zimną wodą, co widocznie sprawiało mu ulgę, bo przestawał jęczeć i drzemał. Wacek, widząc, że Mikuś nie ma sił, by podnieść głowę, poił go z łyżki i zwilżał łeb wodą.
Wieczorem, zaledwie pani Wanda usnęła, Wacek przekradł się do stajni i usiadł na słomie przy Mikusia. Spędził przy nim całą noc, pielęgnując go jak umiał ii przemawiając do niego łagodnie.
Mikuś miotał się w gorączce i oddychał z trudem.
Kiedy słońce przez szpary w drzwiach zajrzało do stajni, Wacek zobaczył zapadłe głęboko, żółte ślepie psa.
Patrzały na niego z oddaniem i wdzięcznością.