Strona:Wacek i jego pies.djvu/228

Ta strona została przepisana.

Znam go! Kiedy ma kłopoty, to zapomina o sobie. Weźmiesz Siwka i skoczysz do miasteczka. Zawieź mu śniadanie i dopatrz, by zjadł porządnie.
Wacek nic nie odpowiedział i szybko poszedł do spiżarni.
Nie mógł tchu złapać. Łzy cisnęły mu się do oczu. Żal zaciskał mu gardło.
— Biedna, nieszczęśliwa pani Wanda! — krzyczało coś w sercu chłopaka. — Troszczy się o śniadanie dla męża, gdy tymczasem od wczoraj już nie żyje i nie potrzebuje już opieki i troski naszej...
Wacek strząsnął łzy z powiek i otarł oczy. Przygotowawszy wszystko, skoczył do stajni i po chwili trząsł się już na kościstym grzbiecie Siwka. Gdy zbliżał się do miasta, przemknął koło niego samochód policyjny. Przez szybę mignęła-twarz młodego inżyniera, komisarza policji i jeszcze jakiegoś pana w cywilnym ubraniu.
Wacek domyślił się, że leśniczy jedzie na miejsce wypadku z gajowym.
W pośpiechu wpadł do weterynarza, opowiedział, co się przydarzyło Mikusiowi, gdzie się znajduje rana i jak się zachowuje pies.
Lekarz zadał kilka pytań, po czym wręczył chłopakowi maść na ranę i proszki, które polecił dawać choremu psu w jedzeniu. Udzieliwszy potrzebnych wskazówek jak należy pielęgnować i karmić Mikusia w gorączce, weterynarz powiedział:
— To już wszystko, co mogę dla niego zrobić!... Jeżeli ma dużo w sobie sił — to wyliże się, jeżeli zaś osłabiła go rana — zdechnie... Bo to, bracie, tak! Kiedy twój pies zacznie chodzić, to już on sam