Strona:Wacek i jego pies.djvu/229

Ta strona została przepisana.

znajdzie potrzebny mu lek w puszczy, ale do tego czasu jest bezbronny. Pomożemy mu trochę, ale to — nie wszystko... Grunt to zioła!
Wacek gorąco podziękował weterynarzowi.
Zdawało mu się, że maść i proszki powinny uzdrowić biedaka Mikusia.
Pełny dobrej nadziei powracał do gajówki. Przed bramą stał samochód policyjny. Wacek wbiegł do domu i krzyknął z przerażenia.
Na podłodze leżała nieżywa, jak mu się wydało, pani Wanda.
Inżynier i pan w cywilnym ubraniu, który okazał się lekarzem, cucili ją.
Leśniczy opowiadał szeptem:
— Przyjechaliśmy i oznajmiliśmy tej kobiecie o śmierci jej męża... Z krzykiem zerwała się z łóżka i nieprzytomna runęła na podłogę... Nie możemy jej docucić... Szofer telefonował z dworu pana Karskiego po karetkę sanitarną... Przewieziemy panią Rolską do szpitala, bo nie można jej pozostawić bez opieki lekarskiej...
Wkrótce przybyła karetka z miasta.
Sanitariusze wynieśli na noszach nieruchomą, nieprzytomną kobietę i natychmiast odjechali razem z lekarzem.
Zapłakany i zrozpaczony Wacek spytał leśniczego:
— Czy mogę zostać w gajówce? Muszę teraz strzec mienia państwa Rolskich aż do przyjazdu ich córki... Będę też strzegł rewiru, jak to robił pan Piotr...
— Pozostań, chłopaku — po krótkim namyśle zgodził się inżynier. — W razie czego leć do Roga-