Strona:Wacek i jego pies.djvu/230

Ta strona została przepisana.

czewa i telefonuj do mnie, a wnet przyjadę. Zresztą, przyślę ci tu kogoś... Czy masz pieniądze?
Wacek wzruszył ramionami i odparł:
— Nie mam... Po co mi one? W spiżarni dość mamy zapasów...
— Nie zapomnę o tobie... — szepnął inżynier i podał rękę Wackowi.
— Ja też coś — niecoś przyślę do gajówki — dodał komisarz policji — bo to, proszę pana inżyniera, tęgi chłopczyna... mały mężczyzna!
Wkrótce samochód odjechał i Wacek pozostał sam.
Dom wydał mu się już innym — nie takim przytulnym i jasnym jak zawsze i puszcza jak gdyby się zasępiła i surowo patrzyła teraz na samotnego chłopaka.
Wacek odczuł strach, lecz nagle przypomniał sobie o Mikusiu.
Wyciągnął więc z kieszeni lekarstwa i ująwszy Siwka za uzdę prowadził go do stajni.
Pies na widok Wacka poruszył się i usiłował unieść ciążący mu łeb.,
— Leż cicho, Mikusiu! — uspokoił go chłopak. — Zaraz będę leczył ciebie, biedaku mój!
Przyniósłszy mleka w misce i kubełek wody, Wacek obmył mu ranę i nałożył na nią maść.
Długie miał potem kłopoty z Mikusiem, który za nic nie chciał pić mleka z proszkiem, danym przez weterynarza.
W końcu chłopak zacisnął głowę psa kolanami, przemocą podważył mu szczęki, wlał do gardła mleko z lekarstwem i zmusił przełknąć płyn.