Strona:Wacek i jego pies.djvu/231

Ta strona została przepisana.

Mikuś długo pluł potem, krzywił się i mruczał, ale Wacek nie zwracał już na to najmniejszej uwagi.
Wykonał zlecenie weterynarza i był teraz o swego psa spokojniejszy.
Chłopak, jak codziennie, zrobił porządek w domu, na podwórku i koło zwierząt, i wyruszył do puszczy jak to czynił codziennie pan Piotr.
Idąc modlił się za jego duszę i prosił Boga o zdrowie i pocieszenie dla nieszczęśliwej pani Wandy.
W puszczy Wacek wykrył duże zmiany.
Odleciały gdzieś, czy może zginęły w ogniu głuszce i trzy stada cietrzewi. Nie krzyczały i nie świergotały duże i małe ptaki. Dzięcioły nie kuły już pni drzew.
Nie śmigały po sosnach i świerkach wesołe, figlarne wiewiórki...
Wszystkie zwierzęta wypłoszył czy zniszczył pożar.
Na pogorzelisku czarno było, ale zgliszcza już się nie dymiły.
Stały opalone i osmolone drzewa i martwe krzaki.
Wacek spostrzegł tylko parę zajęcy, ostrożnie kicających w zaroślach, i lisa o opalonej zupełnie kicie. Przekradał się przez małą polankę, zatrzymywał się i znowu sunął, ni to badając puszczę, ni to wstydząc się swej brzydoty. Obojętnie patrzał na kicające w pobliżu szaraki.
Wacek nie spotkał ludzi w puszczy, więc na długo przed zmierzchem, zgłodzony, powrócił do gajówki.
Musiał zgotować sobie kapuśniak, dać lekarstwo