Smutek go ogarnął. Nie płakał jednak. Czuł się już mężczyzną. Gotów był walczyć i nie poddawać się żadnemu nieszczęściu i cierpieniu.
Musiał być silny i wytrwały.
Postanowienie to zapadło nagle, ale nieodwołalnie.
Teraz wiedział już, że potrafi tak przeżyć życie, żeby po nim pozostały nieśmiertelne ślady i wspomnienia.
Po nabożeństwie żałobnym i pogrzebie, pośpieszył do domu.
Na szczęście znalazł wszystko w porządku.
Tylko Mikuś zasmucił go. Wydał mu się znacznie słabszym. Nie chciał nic jeść, nawet przestał pić mleko.
Być może, obawiał się, że poczuje w nim bardzo gorzkie, piekące w gardle lekarstwo.
Mikuś leżał nieruchomo i ledwie oddychał.
Z trudem otwierał oczy i suchym językiem oblizywał sobie gorące, spieczone wargi i suchy nos.
Wzrok miał błędny, nieprzytomny.
Zapewne nie poznawał Wacka.
— Czyżby mój Mikuś zginął? — błyskała w głowie chłopca trwożna myśl.
Starał się odpędzić ją od siebie.
Zrobiwszy opatrunek Mikusiowi i zmusiwszy go raz jeszcze do wypicia mleka z lekarstwem, Wacek popędził swoje małe stadko na polanę.
Idąc tam zastanawiał się, co ma zrobić z mlekiem, którego sporo uzbierało się w lodowni.
Przypomniał sobie, że pani Wanda zamierzała przyrządzać smażony ser i uczyła Wacka, jak się to robi.
Strona:Wacek i jego pies.djvu/233
Ta strona została przepisana.