Strona:Wacek i jego pies.djvu/234

Ta strona została przepisana.

Postanowił więc zająć się tym, ser sprzedać, pieniądze zaś złożyć w dziupli Kazi Rolskiej.
Doglądając swoje zwierzęta siedział we wrzosach, gdzie pasła się koza.
Posłyszał nagle głośne chrapnięcie Siwka.
Chłopak rozglądał się na wszystkie strony, lecz nic podejrzanego nie spostrzegał.
Koń jednak nie przestawał ostrzegawczo pochrapywać i parskać. Unosił przy tym łeb i strzygi uszami.
Wacek wstał i wziął w ręce swój kij.
Szedł w kierunku, w którym Siwek zwracał łeb.
Za wrzosowiskiem, na starej porębie rosły drobne, krzaczaste sosenki — wspomnienie po dawnym borze.
Rozglądając się uważnie, chłopak spostrzegł, że jedno drzewko poruszyło się. Wiotkie jego gałązki długo się kołysały.
— Zając czy lis? — starał się zgadnąć Wacek.
Szybko szedł ku sosence, ale po chwili stanął zdumiony.
Zobaczył Mikusia.
Pies, ciężko dysząc, wydobywał ostatnich sił: czołgał się powoli.
Chwilami podnosił się, lecz natychmiast z jękiem padał i znowu się czołgał.
Wszystko stanowiło dla niego przeszkody trudne do przebycia: wysoka trawa, drobne drzewka, suche gałęzie, sztywne krzaczki borówek. Czołgał się jednak naprzód, z zapadłymi oczami, wpatrzony uparcie przed siebie.