Strona:Wacek i jego pies.djvu/235

Ta strona została przepisana.

Wacek nie wiedział jak i w czym mógłby pomóc Mikusiowi.
Szedł za nim. Serce mu się rozrywało z żałości.
Pies cierpiał widocznie i gonił resztkami sił.
Z niezabliźnionej rany sączyła krew, zmieszana z ropą.
Krew miał też w otwartym pysku.
Dreszcze przebiegały mu po karku. Występujące spod skóry żebra podnosiły się z trudem i opadały, gdy z gardła wyrywał mu się świszczący oddech.
Wreszcie Mikuś dopełznął do wrzosowiska.
Przez długą chwilę wypoczywał, węsząc na wszystkie strony.
Wreszcie ruszył dalej. Głowę trzymał tuż przy ziemi. Szukał czegoś w gąszczu wrzosów. Zębami, z korzeniem wyrwał jakąś trawkę i począł ją żuć.
Po chwili wypluł ją i szukał dalej.
Znalazł inne ziele.
Marszcząc pysk, zżuł je, zlizując z warg ślinę zaczerwienioną od soku rośliny.
Znalazł drugie źdźbło i znowu żuł, sapiąc i szeroko otwierając paszczę.
Długo wyszukiwał i zjadał Mikuś potrzebne mu lecznicze zioła, do których czuł pociąg nieprzeparty.
Resztki życia walczyły w osłabionym jego ciele ze śmiercią. W końcu Mikuś upadł na bok i w jednej chwili usnął.
Gdy Wacek zamierzał już powracać z bydłem do gajówki i chciał pomóc psu wstać, Mikuś zmrużył ślepie i zawarczał.