Strona:Wacek i jego pies.djvu/236

Ta strona została przepisana.

Po chwili znowu zapadł w sen. Wacek zrozumiał, że pies chce pozostać na polanie.
Pozostawił więc go samego w spokoju.
Przypuszczał, że Mikuś sam najlepiej wie i czuje, co mu jest potrzebne.
Zresztą wspominał o tym i weterynarz.
Wacek cieszył się, że Mikuś znalazł w sobie siły, by dojść do miejsca, gdzie rosły lecznicze zioła.
— Będzie żył! Będzie zdrów! — cieszył się już w duchu chłopak, oglądając się za pozostawionym na wrzosowisku przyjacielem.
Pies spał i nie słyszał nawet stąpania bydła i kroków odchodzącego Wacka.
Skończywszy swoje dzienne prace i posiliwszy się naprędce, chłopak zabrał z sobą miskę i pobiegł na polanę.
Już noc zapadła.
W trawie dzwoniły koniki polne.
Grały świerszcze w szczelinach starych pni sosnowych.
Tu i ówdzie odzywały się cicho zasypiające drozdy i popiskiwały jakieś drobne ptaszki.
Szeleściły śmigające w trawie myszy.
Cykały nietoperze ścigające owady.
Trzepotała się rozpaczliwie ćma, uwikłana w mocnej sieci pająka-krzyżaka.
Nieśmiało jeszcze hukał puchacz.
Zgrzytały opadające liście.
Wacek odnalazł Mikusia.
Pies leżąc przed kępką trawy, żuł długie jej źdźbła. Obejrzał się na podchodzącego chłopca i nawet poruszył końcem ogona.