Z bryczki wyskoczył rumiany i roześmiany młodzieniec o wesołych niebieskich oczach.
Zasalutował po wojskowemu i śmiejąc się głośno zawołał:
— Jestem wyznaczony na stanowisko gajowego... na trzy miesiące.
Wacek spochmurniał.
— To znaczy, że muszę odejść stąd? — spytał cichym głosem.
— Bynajmniej! Przysłano mnie tu do pomocy... koledze! — odparł.
— Taki otrzymałem rozkaz od pana leśniczego, a pan komisarz polecił mi doręczyć koledze skrzynię od niego.
Wacek zmieszał się, kiedy młody człowiek zwracał się do niego jak do kolegi.
Musiał to wyjaśnić.
Zapytał więc:
— Czy pan był już gajowym? W jakiej puszczy?
Młodzieniec zaśmiał się znowu i odparł:
Jestem studentem — leśnikiem... ale Niemcy pozamykali wszystkie uniwersytety, więc szukałem praktyki, żeby czasu nie marnować. Właśnie znalazłem ją tu... Będziemy dobrymi kolegami, prawda? Nazywam się Edward Strunowski...
Wyciągnął rękę do Wacka i mocno potrząsnął jego dłoń.
Chłopak poczęstował woźnego zimnym mlekiem ze świeżym plackiem, a gdy ten odjechał, począł pomagać studentowi urządzać się na nowym miejscu i rozkładać rzeczy w dużej szafie.
Gwarzyli ze sobą przy tym.
Strona:Wacek i jego pies.djvu/238
Ta strona została przepisana.