Strona:Wacek i jego pies.djvu/239

Ta strona została przepisana.

Student opowiadał o chwytaniu przez Niemców młodzieży na ulicach miast polskich, wywożeniu ich do Rzeszy na roboty przymusowe lub wysyłaniu do obozów, gdzie już tysiące ich zginęło.
— Zwiałem więc z Warszawy! Wolę żyć z wilkami niż z Niemcami — mówił Strunowski, krzątając się po pokoju.
Wacek opowiedział studentowi o polowaniu w puszczy i pożarze w niej, o zamordowaniu gajowego i ranie Mikusia.
Kiedy przenieśli wreszcie wszystkie rzeczy z walizek do szafy — otworzyli w końcu skrzynię, przesłaną przez komisarza policji.
Były tam obfite zapasy żywności, a także świece, zapałki i kilka podręczników szkolnych.
— To już ja poradziłem! — pochwalił się Strunowski widząc radość Wacka. — W wolnych chwilach mógłbym pomóc w nauce...
Do wieczora gawędzili ze sobą nowi znajomi, ale Wacek przypomniał sobie nagle o Mikusiu.
— Skoczę na polanę zobaczyć, co się dzieje z moim psem — powiedział.
— No, to i ja pójdę! — ofiarował się student. Księżyc był w pełni.
Na polanie jasno było nieomal jak w dzień.
Mikusia znaleźli na nowym miejscu. Leżał na szczycie pagórka, skąd zwykle oglądał okolicę, gdy strzegł konia i krowę.
Na gwizdnięcie Wacka podniósł się nawet.
Po chwili jednak zatoczył się i osunął na ziemię.
— Ależ osłabło psisko! I chude to, jak szkielet! — dziwił się Strunowski, przyglądając się Mikusiowi.