Strona:Wacek i jego pies.djvu/242

Ta strona została przepisana.

Mikuś, mrucząc, z zadowoleniem zjadał schwytaną przez siebie kuropatwę.
— Przebrzydły kłusowniku i nie wstyd ci?! — zawołał chłopiec, stając nad nim.
Mikuś nie okazywał jednak najmniejszej skruchy.
Był głodny.,
Jego wilcza natura potrzebowała mięsa, więc je sobie zdobył i zajadał z apetytem.
Musiał przecież nabrać sił do pracy.
Wieczorem Mikuś zdybał zająca, ale tę zdobycz przyniósł Wackowi.
Chłopak oddał mu łeb, wnętrzności i skoki zająca, resztę zaś pozostawił dla siebie i studenta na kolację.
Niestety, jadł ją w samotności.
Student nie powrócił na noc do gajówki.
Mikuś z trzaskiem gryzł kości i cmokał głośno.
Kiedy Wacek dał mu mleka, pies spojrzał na niego wymownie i począł powolnie chłeptać.
Kiedy podjadłem sobie jak się należy, to mogę i mleka się napić — tak, zdawało się, ruchami swymi mówił Mikuś, senny już i leniwy.
Wacek po kolacji przystąpił do smażenia sera. Miał zamiar sprzedać go w miasteczku.
Udał mu się znakomicie.
Ostry zapach jego obudził śpiącego Mikusia.
Wstał, przeciągnął się i położył łeb na kolanach Wacka.
— Daj mi do spróbowania! — żądały żółte ślepie. Wacek położył kawałek sera na chleb i podał psu.
— Dobre! — ucieszyły się ślepie, kiedy Mikuś w jednej chwili przełknął przysmak.