Byli to młodzi chłopi z sąsiedniej wsi spoza rzeki — Andrzej Tracz i Aleksander Pietrzak.
Chłopak znał obydwu.
Trudnili się bednarstwem i kilka razy przyjeżdżali do gajówki.,
Pan Piotr sprzedawał im na zlecenie biura leśniczego buki na klepki do beczek.
Teraz siedzieli przy stole i z ożywieniem rozmawiali ze studentem.
Kiedy Wacek wszedł do izby, umilkli nagle i jak gdyby z obawą czy podejrzliwością patrzyli na niego.
Strunowski uśmiechnął się poważnie do chłopaka i wesołym głosem zawołał:
— Nie bójcie się, obywatele, bo pan Wacław Wężyk jest uczciwym i dzielnym Polakiem!
Chłopi uścisnęli Wackowi rękę i mruknęli do studenta:
— Takie to jeszcze młode...
— Młode, bo młode, ale w głowinie i sercu ma wszystko w porządku! — odparł poważnie już Strunowski.
— Czy należy do organizacji? — spytał Pietrzak.
— Jeszcze nie, ale tymczasem nie jest to potrzebne — przyciszonym głosem odpowiedział student.
Wacek, przebierając się w sąsiednim pokoju słyszał tę rozmowę i nie rozumiał jej.
Postanowił przy sposobności zapytać o to gajowego.
Chłopi odeszli wkrótce.
Strunowski odprowadził ich do bramy.
Powracał do gajówki pogwizdując głośno.
Strona:Wacek i jego pies.djvu/247
Ta strona została przepisana.