Strona:Wacek i jego pies.djvu/248

Ta strona została przepisana.

Mikuś kręcił się koło niego i poszczekiwał ochoczo, bo mu wygwizdywana melodia przypadła do smaku i budziła wesołość.
— To już idziesz? — spytał Strunowski wchodząc do pokoju.
— Idę! — potwierdził Wacek, wkładając do plecaka chleb i słoik ze serem.
Student chodził po izbie w zamyśleniu.
Wreszcie stanął przy Wacku i powiedział:
— Wiesz co? Chciałbym pójść razem z tobą! Muszę przecież poznać nasz rewir!
Wacek ucieszył się na razie, lecz po chwili spochmurniał.
— Jakżeż pozostawimy dom na cały dzień bez dozoru? — spytał.
Student klepnął go po ramieniu i odparł:
— Za chwilę przyjdzie tu woźny z biura leśniczego. Ma coś dostarczyć mi. Poproszę go, żeby poczekał aż wrócimy. Damy mu dzbanek maślanki, pajdę tego wybornego chleba, coś go, bracie, wczoraj upiekł. Chłop podje sobie setnie i wyśpi się za wszystkie czasy!
— Bardzo się cieszę, że pan pójdzie ze mną do puszczy! Zobaczy pan jak w niej. ślicznie i uroczyście niby w kościele farnym! — zawołał Wacek.
Rzeczywiście, niebawem przybył woźny Sączyński. Przyniósł jakiś ciężki worek, złożył go w stajni i starannie przykrył słomą, szepnąwszy coś do Strunowskiego.
Woźny zgodził się chętnie pilnować domu.
— Dziś mam wolny dzień, to go przynajmniej spędzę na świeżym powietrzu — mówił przyglądając