Nic więcej nie mówiąc, zła na samą siebie, wepchnęła synów do sieni i wszedłszy za nimi, z hałasem zatrzasnęła drzwi.
Wtedy dopiero Jurek podszedł do Bronka i mruknął groźnie:
— Merdałeś ogonem przed Sołtysową jak pies!
— Ty sam — pies! — odpalił chłopak.
Jurek skoczył ku niemu i zaczęła się bójka.
Inni natychmiast wzięli w niej udział.
Jedni byli po stronie nauczycielskiego syna — Jurka, drudzy stanęli przy Bronku, przyjacielu sołtysowych synów.
Powstała wrzawa i zgiełk.
To widząc, Wacek szybkim krokiem poszedł dalej. Przy nim dreptał Mikuś i chwilami powarkiwał. Oglądał się co chwila.
Myślał zapewne, że dobrze byłoby rzucić się teraz w tłum szamocących się chłopców i pomścić swoje krzywdy.
Przecież byli to jego zaklęci wrogowie.
Oni to rzucali w niego kamieniami i kijami, gonili, ledwie gdziekolwiek się pokazał, i szczuli psami.
Oni to wtedy, gdy uwiązany do płotu strzegł kurnika przed lisem, oblali mu bok wrzątkiem.
Dotychczas ma tam łysinę i czerwoną bliznę.
Teraz mógłby odpłacić się za wszystko.
Tak myśląc, jeżył kudły na karku, marszczył pysk i pokazywał duże, białe, ostre kły — zupełnie takie same, jakie kiedyś miał wilczek War.
Strona:Wacek i jego pies.djvu/25
Ta strona została przepisana.