Strona:Wacek i jego pies.djvu/250

Ta strona została przepisana.

wyrazem twarzy i szeroko otwartymi oczyma, które zdawało się widziały wszystko, a nawet mogły zajrzeć pod ziemię, gdzie ryły sobie korytarze i komory drobne nornice, krety i połówki, gdzie przesypiały dzień w głębokich legowiskach lisy i borsuk — samotnik.
Mikuś również stał się do siebie niepodobnym.
Biegł truchtem, wpatrzony przed siebie zmrużonymi ślepiami, poruszał uszami i rozdymał chrapy.
Strunowski pomyślał, że pies widział, słyszał i czuł wszystko, co się działo w puszczy, jak długa była i szeroka.
Nie było w niej dla niego żadnych tajemnic i niespodzianek. Dlatego on i Wacek mieli taki spokój i pewność w spojrzeniu i ruchach.
Stanowili jedność z puszczą, która tyle przedziwnych wypadków i rzeczy widziała w swym długim życiu.
Rozumieli przytłumioną gwarę najstarszych, próchniejących już sosen, lip i dębów, może tysiącletnich czy jeszcze sędziwszych.
One zaś szeptały im prastare opowieści, klechdy i baśnie o dawnych dziejach, bliskie ich sercom, zrozumiałe i rzewne, to znów budzące dumę i jakieś palące pragnienia.
Wreszcie Strunowski dotknął ramienia idącego obok Wacka i szepnął:
— Jak tu pięknie!
Chłopak zwrócił ku niemu promienną twarz i odparł gorąco:
— Pięknie! Pokażę panu coś z dziwów puszczy...