Strona:Wacek i jego pies.djvu/251

Ta strona została przepisana.

To powiedziawszy skręcił w zarośla buczyny i zaczął się przedzierać ku niewysokim, piaszczystym pagórkom, gdzie stały stare sosny.
Śród nich widniały ogromne, szare głazy.
Wacek pokazał studentowi wykuty na jednym z nich krzyż i jakieś zatarte już litery.
— Co to jest? — spytał Strunowski.
— Grób dziesięciu powstańców, którzy polegli w puszczy — odpowiedział Wacek.
— To tak? — szepnął zdumiony student i zdjął kapelusz.
Szli dalej.
Strunowski opowiadał chłopakowi o powstaniu roku 1863, kiedy małe, słabe, źle uzbrojone oddziały powstańców usiłowały wypędzić Moskali z zagarniętych przez nich ziem polskich.
Wacek słuchał, a oczy mu pałały.
— Teraz przeżywamy jeszcze straszniejsze czasy — mówił smutnym głosem student. — Niemcy rozdarli Polskę i tępią naród bez miłosierdzia. Zamierzają pozostawić ruiny, zgliszcza i pustynię i zasiedlić ją swymi ludźmi... Chciwi wrogowie nasi powaśnili się jednak o zdobycz i teraz krwawią w straszliwych bitwach...
— Trzeba bronić naszej ziemi! — wyrwał się Wackowi namiętny okrzyk.
— Bronimy, ale niewidocznie, potajemnie, z ukrycia — odpowiedział student wpatrując się ostro w pałające źrenice chłopca.
— Jak? Kto broni? Gdzie? — dopytywał się niecierpliwie Wacek.