Strona:Wacek i jego pies.djvu/254

Ta strona została przepisana.

Mikuś, zrozumiawszy, że przechadzka po puszczy się skończyła, chciał sobie pofolgować, więc szperał po zaroślach i w wysokiej trawie.
W jednym miejscu spłoszył śpiącego w dołku zająca i napędził go pod nogi idących przyjaciół; na wrzosowisku podniósł duże stadko kuropatw; z haszczy leszczynowych wypędził derkacza, a potem gonił łasicę i długo tropił przepiórkę, zanim zmusił ją, by zerwała się z furkotem i odleciała.
Szli dalszą drogą i dotarli wreszcie do starego szlaku drwali.
Mikuś, który zapędził się daleko, zaczął nagle ujadać wściekle.
Wacek i Strunowski słyszeli wyraźnie podniesione głosy trzech ludzi i coraz natarczywsze szczekanie napadającego na nich psa.
Czym prędzej pośpieszyli tam.
Ujrzeli Szumachera w uniformie i dwóch tęgich wyrostków o tępych twarzach i okrągłych, bezmyślnych oczach.
Mikuś z wściekłością nacierał na Szumachera i usiłował skoczyć mu do gardła.
Niemiec bronił się wymachując laską.
Wyrostki ciskali w psa kamieniami i odłamkami drzewa.
Mikusia doprowadzało to do coraz większego szału.
Wacek gwizdnął.
Pies z warczeniem odszedł i stanął w krzakach.
— Kto pan jest? — spytał studenta po niemiecku Szumacher.
— Gajowy z tego rewiru.