Student poradził Wackowi zbierać je i suszyć.
— Forsę na nich zrobisz, bracie! — mówił. — W Warszawie ci taki towar z rękami wydrę. Ja ci dam takiego kupca, co to nabędzie u ciebie i ten twój wyborny ser i grzyby i zapłaci żywą gotówkę.
Wacek posłuchał dobrej rady Strunowskiego.
Miał z grzybobraniem i suszeniem tyle pracy, że do puszczy prawie nie zaglądał. Grzybów miał pod dostatkiem po skraju polany, gdzie było pastwisko, na starej porębie i wzdłuż drogi drwali.
Co tydzień przyjeżdżał kupiec z miasteczka, płacił Wackowi i zabierał grzyby i ser. Kupował też borówki, świeże maślaki, rydze i żółte liski.
Student śmiał się wesoło: żartobliwie nazywał Wacka — „milionerem“.
Do miliona Wackowi było daleko, ale bądź co bądź miał w schowku sporę paczkę nowiuteńkich, szeleszczących pieniędzy, chociaż do tego czasu nie wiedział, co miałby z nimi robić.
Pierwsze przymrozki zwarzyły wszystkie grzyby w puszczy i Wackowi pozostał tylko ser, który chętnie nabywał od niego kupiec. Poczciwa Łaciata dostarczała dużo mleka, więc Wacek miał z czego przyrządzać swój ser.
Pewnego razu chłopak zajrzał na bajorzysko, gdzie niegdyś trzymały się dziki.
Za wysokimi szuwarami kryło się małe, lecz głębokie jeziorko.
Koło brzegów jego pływały całe płachty zielonych rzęs i wielkie, połyskliwe liście grążeli.
Obchodząc jeziorko, Wacek ze zdumieniem spostrzegł leżącą na brzegu rybę. Poznał karasia. Ryba
Strona:Wacek i jego pies.djvu/260
Ta strona została przepisana.